poniedziałek, 22 sierpnia 2016

„Kruchy lód” - Anna Jansson


i 5 powodów dlaczego to kryminał obyczajowy.

Pada hasło: szwedzki kryminał. Skojarzenia? Zima, mróz, ponure miasteczko, mroczna tajemnica, brutalne morderstwo. Jeśli chodzi o Kruchy lód, pasuje właściwie tylko zima i mróz. Czy to źle?

Szwedzkie miasteczko Kronviken. Grudzień, parę tygodni do Bożego Narodzenia, trwa porządna skandynawska zima, mnóstwo śniegu, częste odcięcia prądu. Pewnego wieczoru nagle ginie 14-letnia Cecilia, córka miejscowego pastora. Zbrodnia wstrząsa miasteczkiem, trwa śledztwo, niektórzy mieszkańcy, przestraszeni, zaczynają własnoręcznie wymierzać sprawiedliwość.

Napisałam, że jest to kryminał obyczajowy. Dlaczego?

1. Bardzo dużo miejsca autorka poświęca na opisanie Kronviken, jego mieszkańców, ich relacji, sytuacji, które właściwie nie mają związku z główną akcją książki – morderstwem Cecilii. Poznajemy bohaterów na trochę czasu przed zbrodnią, a nie tuż po niej, jak w większości kryminałów. Wczuwamy się więc lepiej w akcję, zaczynamy sami czuć się jak mieszkańcy miasteczka.

2. Sporo też przemyśleń na tematy okołoegzystencjalne – życie po śmierci, granice w fascynacji śmiercią, tęsknota za zmarłymi – czy na tematy aktualne, np. o kondycji dzisiejszego społeczeństwa, dzisiejszej młodzieży, problem uchodźców, wrogość do nich. To raczej rzadko znajduje się w kryminałach. Co bardzo mi się podoba, to to, że Anna Jansson nie ocenia, jedynie przedstawia, opisuje sytuacje, nie narzuca swojej opinii na dane (drażliwe często) tematy.

3. Detektyw? Po co komu detektyw? W Kruchym lodzie czytelnik jest detektywem na równi z policją. Więcej, czytelnik lepiej rozumie sprawę, ma więcej informacji. Fragmenty, w których policja prowadzi typowe dochodzenie, zdarzają się stosunkowo rzadko.

4. Detektyw obyczajowy. No dobrze, trochę wbrew temu, co napisałam w poprzednim punkcie. Jest detektyw – policjantka Maria Wern. Która w niczym nie przypomina typowych detektywów. Jest przesympatyczna, ma męża, dwójkę dzieci, psa, problemy finansowe, problemy domowe i irytującą teściową. Czyli kobieta jak tysiące innych. Miło się o niej czyta. (Btw, przypomina mi Thorę z Trzeciego znaku, jeśli ktoś czytał i wie, o co chodzi).

5. Portrety różnych kobiet. Czy to nie brzmi obyczajowo? Po lekturze dopiero dostrzegłam, że autorka przedstawiła bardzo dokładnie sylwetki wielu kobiet, ich problemy (bardzo typowe, z którymi boryka się niejedna z nas), umotywowania czynów. Silne kobiety, ale jednak nie nie do zdarcia. Momenty kiedy zamiast siły przychodzi bezsilność Anna Jansson przedstawiła naturalnie i prawdziwie, można się niekiedy wzruszyć i szczerze współczuć bohaterkom.

Polecam?
Jest to kryminał raczej z rodzaju tych łagodnych. Nie uświadczycie brutalnych opisów miejsc zbrodni, mroku, thrillerowego nastroju. Wydaje mi się, autorka nie rozwinęła dostatecznie wszystkich wątków. Ale książka jest naprawdę przyjemna, lekka, wciągająca, a rozwiązanie zagadki zaskakuje. Idealna, jeśli ktoś szuka niezobowiązującej rozrywki na popołudnie czy wieczór.

środa, 10 sierpnia 2016

Grzechy Tatiany, grzechy Aleksandra, grzechy ich trylogii

Hej, hej! Pierwszy wpis! Jestem podekscytowana i nie mam pojęcia, jak to wszystko w ogóle wyjdzie. 
E tam, na pewno będzie fajnie!

Jestem wielką fanką tych okładek. Przepiękne!

Trylogia o Tatianie i Aleksandrze. Chyba każdemu obiła się o uszy, ewentualnie okładki wpadły w oko gdzieś na półce w księgarni. Bo okładki są ładne, bardzo nawet. Ale, ale – do rzeczy. Paullina Simons zasłynęła właśnie tą serią, w jakimś stopniu inspirowaną historią jej rodziny. Tatiana i Aleksander podbili świat. (Tak btw, autorka napisała też prequel, a nawet książkę kucharską z przepisami Tatiaszy – sympatycznie).

No i muszę przyznać, że mnie też porwała pierwsza część – Jeździec miedziany. Bardzo, ale to bardzo chciałam przeczytać drugą część. Przeczytałam. I moje zauroczenie momentalnie zniknęło. 

Ale wszystko po kolei.

O co właściwie chodzi? Ano chodzi o wojnę i miłość.
Lato 1941 roku. U nas, w Polsce, i w większości Europy środek wojny, ale w Leningradzie pokój i, można by rzec, beztroskie, upalne wakacje. W takich okolicznościach 18-letnia Tatiana Mietanowa poznaje młodego, zabójczo przystojnego oficera Armii Czerwonej – Aleksandra Biełowa. Zakochują się w sobie i mogliby żyć razem długo i szczęśliwie, gdyby nie to, że w rodzinie Mietanowów Tatiana nie jest jedyną zakochaną w Aleksandrze kobietą. Na dodatek Niemcy wprowadzają w życie plan Barbarossa i dla bohaterów (i całego Związku Radzieckiego) zaczyna się wojna. A Aleksandra zaczynają prześladować widma przeszłości...
Czy Tatiana i Aleksander będą razem? Czy przeżyją wojnę? Czy ich miłość przetrwa? Tyle pytań, tyle emocji!

Tylko że nie.

Uwaga, będzie lista żalów: 

1. Pierwszym problemem Jeźdźca miedzianego (jak i reszty serii) jest przewidywalność, straszna przewidywalność. Z początku tego tak się nie odczuwa, ale z każdą kolejną akcją Paullina Simons uczy czytelnika, że nie ma się czego bać, i tak ostatecznie wszystko będzie dobrze. Z czasem coraz mniej martwiłam się o życie głównych bohaterów, bo, halo, są jeszcze dwie części, wiadomo, że przeżyją.

2. Akcja. Hmm, no właśnie. Z akcją czasem średnio bywało. Za dużo, jak na mój gust, momentami spowalniaczy, za mało wojennego dramatyzmu. Czy to idylliczne Łazariewo – czyli jakieś 200 stron niczego i seksów; czy też zupełnie wyrwane z kontekstu wspomnienia z dzieciństwa Aleksandra (co mnie w sumie nawet ciekawiło, no ale dlaczego tak brutalnie tną główną oś fabularną bez ostrzeżenia?) czy Tatiany (to już w ogóle nudy).

3. Tatiana. Aleksander. To jak dla mnie największy problem, tym bardziej, że to na nich opiera się calutka historia. Dobry przykład tego, co się dzieje, gdy autor troszkę za bardzo lubi swoich bohaterów. Cukrem pisani, gładcy, piękni, idealni do granic możliwości. Szczególnie widać to w Jeźdźcu miedzianym, bo trzeba oddać honor i przyznać, że pod koniec drugiej części i w trzeciej widać przemianę Aleksandra pod wpływem wojny. I to jest bardzo ok.
Tania jest piękna, drobna, ale w odpowiednich miejscach zaokrąglona, blondwłosa, niebieskooka, z olśniewająco białymi zębami. Oczywiście jest niesamowicie dzielna, ale też wrażliwa. Z każdego pora jej skóry bije dobroć. Nie ma osoby, która by Tatiany od razu nie polubiła. I najgorsza rzecz: charakter elastycznie zmieniający się na potrzeby danej sytuacji.
I radziecki heros Aleksander, przystojny, wysoki, umięśniony, męski, opiekuńczy i na dodatek z mroczną tajemnicą (brzmi, jakby był wampirem czy wilkołakiem; od razu mówię – nie jest). Nieugięty, niepokorny. Mam nieodparte wrażenie, że Paullina Simons jest równie zakochana w swoim bohaterze jak Tatiana.
Niestety, przez to wszystko bohaterowie stracili moją sympatię tak szybko, jak ją zyskali, a wątek romansowy zaczął mnie nużyć. Stanowcze NIE dla kryształowych postaci.

4. Brak porządnych, pełnokrwistych bohaterów drugoplanowych. Właściwie przychodzi mi do głowy tylko siostra Tatiany. Reszta jest bardzo schematyczna, płaska, definiowana przez jedną cechę. Jak tło albo rekwizyty.

5. Dlaczego nie dokończę trylogii (utknęłam jakoś w 1/3 trzeciej części)? Po pierwsze dlatego, że epilog Tatiany i Aleksandra pięknie zaspoilerował mi zakończenie całej serii (wielkie dzięki, epilogu!). Po drugie moja sympatia do bohaterów po absurdalnych ostatnich rozdziałach drugiego tomu spadła praktycznie do zera. Przestały interesować mnie ich losy.

Czyli co, totalny hejt?
Oczywiście, że nie, raczej rozczarowanie. Jak napisałam, Jeździec miedziany mnie wciągnął. Miło wspominam tym bardziej pierwszą połowę książki, gdzie jeszcze nie wszystko było tak oczywiste jak później. Wczułam się w dobrze opisany Leningrad podczas blokady, kiedy codziennie setki ludzi umierały z głodu i zimna. Podobało mi się także opisanie realiów życia w Związku Radzieckim i komunizmu, który zamiast pięknym snem okazał się koszmarem.
W Tatianie i Aleksandrze było już mniej smaczków historycznego tła, które by mnie przekonały, a niestety więcej fragmentów, które mnie w dziwny sposób żenowały (rozmowa Aleksandra z gen. Borem-Komorowskim to mój faworyt w tej kategorii), m. in. NIESAMOWITE zbiegi okoliczności.

W sumie jestem zła i dlatego też jestem być może za surowa. Bo ta trylogia mogła wyjść genialnie. Epicka opowieść o miłości w czasie wojny – może nie jakoś szczególnie oryginalnie, ale ten temat zawsze ma potencjał. Widać, że dla Paulliny Simons to ważna historia, starała się przy niej bardzo. Może za bardzo? W każdym razie coś nie wyszło. Co prawda Jeździec miedziany i dalsze części to oczywiście nie katastrofa, ale jednak powieści dość płaskie i banalne.

Polecam?
Dobre do poczytania w deszczowy wieczór. Polecam, jeśli chcecie się wyłączyć. Jeśli jesteście miłośnikami romansów, owszem, może się spodobać. Jeżeli jesteście raczej fanami historii i wojny, a nie romansu, polecam mniej. Być może losy Tatiany i Aleksandra wciągną Was na paręset stron, może nawet wzruszą. Aczkolwiek jest to historia raczej do zapomnienia po przeczytaniu paru innych książek.


Cenny protip (baaardzo): jeśli chcecie przeczytać trylogię, a macie w zwyczaju od razu zapoznawać się z opisami wszystkich części danej serii – nie róbcie tego. Bo spoilerują najciekawsze wątki. Nie warto, nie popełniajcie moich błędów.

Czytaliście trylogię Paulliny Simons? Jakie odczucia? Może polecacie przeczytać jednak Ogród letni?